Strona:Dr Murek zredukowany (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/310

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zaciągnęła kretonową zasłonę, przez co kanapa znalazła się jakby w osobnym pokoiku i, wyszczerzywszy swoje długie, rzadkie i żółte zęby, powiedziała bardzo niskim, matowym głosem:
— No, to i dobranoc, chłopy.
— Dobranoc — odpowiedział tylko Murek.
Inni nie zareagowali wcale. Idalka przeszła do kuchni, cokolwiek przymknąwszy drzwi za sobą. Po chwili rozległ się stamtąd plusk wody.
Majster podrapał się po plecach i oświadczył szeptem:
— Myje się, ścierwo.
— A kto śpi tam, na kanapie? — zapytał go Murek.
— Tam?... Kobieta jedna.
— To jest dziewucha! — dorzucił Wacuś i cmoknął smakowicie.
Pan Piekutowski, rozwiązując tasiemki przy długich, białych kalesonach, odezwał się łagodnie:
— Lepiej nie roztkliwiaj się, Wacuś. Nie dla psa kiełbasa.
Wacuś westchnął i machnął ręką:
— Czy ja nie wiem?
— No, to i nie gadaj — ostro uciął Majster.
— A pan, panie szanowny, — zwrócił siłę Piekutowski do Murka — też musisz być poinformowany, że owa kubita, czyli panna Arletka, to ma swojego narzeczonego, co bardzo nie lubi, jak mu kto w jego sprawy nos wsadza.
— No, to i w porządku.
Kiwnął głową i wyciągnął się pod kołdrą.
— Feluś, gasić? — zapytał Majster.
— Gaś!
Majster wyskoczył z łóżka i poczłapał bosemi nogami do kontaktu, stąpając piętami i zadzierając do góry palce. Wacuś, który zajęty był obliczaniem czegoś w notesie, z rezygnacją złożył swoje papierki i wepchnął pod poduszkę.