Strona:Dr Murek zredukowany (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/220

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— I niema nikogo, o kimby pan myślał, za kimby tęsknił?
— O, to inna rzecz — powiedział po chwili wahania.
Dziewczyna westchnęła:
— Rozumiem. Pan się kocha?
— Czy to też jasnowidzenie? — zaśmiał się nieszczerze, zaskoczony.
— Tak. Kocha się pan nieszczęśliwie.
— O?
— Tak, nieszczęśliwie.
— Niby dlaczego nieszczęśliwie?...
Zatrzymała się i powiedziała z namysłem:
— Bo... nie może pan ożenić się z kobietą, którą pan kocha. To jedno...
— Jest i drugie?
— Tak. Drugie jest to, że ona nie jest pana warta.
W jej głosie zadźwięczała jakaś ostra, zła nuta. Murek wzruszył ramionami:
— Głupstwa pani plecie — odpowiedział, nie ukrywając gniewu.
Panienkę to zreflektowało:
— Ja bardzo pana przepraszam. Zresztą cóż ja mogę o tem wszystkiem wiedzieć?...
— To i nie trzeba pleść tego, co ślina na język przyniesie.
— Przepraszam — powiedziała bardzo ciepłym tonem. — Moje „jasnowidzenie” tu zawiodło. Zato powiem panu, że pan od niedawna jest w Warszawie. Pochodzi pan z Małopolski.
— To żadna sztuka. Poznała pani po akcencie.
— Więc dodam panu jeszcze, że jest pan człowiekiem wykształconym. Skończył pan uniwersytet. Chyba prawo. Co?
— Przypuśćmy — starał się ukryć zdziwienie.