Strona:Dr Murek zredukowany (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/138

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wyrwała mu rękę:
— Nie masz prawa tak mówić!
— Ciszej! — syknął.
— Nie masz prawa! To nikczemnie z twojej strony. Ty przecież wiesz, że przedtem nie należałam do nikogo!
— I cóż z tego?... Zdaje ci się, że to taki rarytas?... A zresztą potem już nie miałem kontroli.
Zatrzymała się i spojrzała mu prosto w oczy, on tylko zrobił niecierpliwy ruch ramieniem i dorzucił:
— Przy twoim temperamenciku!...
— Koki!...
— Z tym fajtłapowatym Murkiem pewnie też nie bawiłaś się w ciuciubabkę, lecz w...
Z naciskiem wyrzucił z siebie ordynarne słowo i dodał:
— Mnie nie oszukasz.
— Nie wierzysz? Ty mnie nie wierzysz? — zapytała rozpaczliwie.
— Graj komedję komu innemu — odpowiedział zimno. — I nie udawaj takiej prawdomównej. Kłamać to i ja mógłbym się od ciebie nauczyć. Umiesz łgać, jak z nut.
— Ale nie tobie!
— Kto łże, ten wszystkim łże.
Umilkła. Nagle wezbrała w niej dzika, szalona nienawiść do tego człowieka. Szli obok. Nie podnosząc powiek, widziała jego nogi w jasnych spodniach i bronzowe błyszczące buciki. Najszaleńsze myśli przychodziły jej do głowy. Pchnąć go nagle pod rozpędzone auto. Niech ginie rozmiażdżony... Niech zginie za to, że mogły mu przez usta przejść te słowa... Albo pójść do policji i donieść. Niech zgnije w więzieniu za wszystkie swoje sprawki... Tak, donieść, albo nie, to zamało... Żeby go ktoś bił, aż do krwi, żeby zabił... Cóż prostszego! Wystarczy odszukać Murka i wyznać mu całą prawdę!... Tak! Powiedzieć mu: — Pomścij moją hańbę! Ten człowiek uwiódł mnie, podeptał, zepchnął w bagno...