Strona:Dr Murek zredukowany (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Przywarła ustami do jego warg.
— Koki, mój Koki — powtarzała wśród pocałunków — ożeń się ze mną, błagam cię, ożeń się! Przecie ja ci nie będę żadnym ciężarem. Będę pracowała. Będę ci pomagała. I przysięgam ci: Nie będę zazdrosna...
Pod pocałunkiem uczuła, że jego usta uśmiechają się. W oczach jednak błysnął gniew.
— Koki... — dodała jeszcze nieśmiało i umilkła.
— Zamęczysz mnie, zanudzisz — odezwał się znużonym głosem. — Już ci dwa razy mówiłem, że nie mogę, nie chcę i nie ożenię się z tobą. Nie cierpię żadnych obowiązków. Poco mi u djabła ciężkiego małżeństwo?...
— Więc mnie nie kochasz! — zawołała porywczo.
— Kocham i co z tego?
— Gdy się kocha, to się chce mieć tego kogoś na własność.
Junoszyc skrzywił się:
— To też i mam ciebie.
— Takie widywanie się ukradkiem — zaczęła, lecz przerwał jej, wpadając w słowo:
— ...mnie zupełnie wystarcza. Moja droga, żenić się powinni tacy ludzie, jak ten twój narzeczony... Jakże mu tam?.. Murek. Cóż z nim? Jeszcze jest w Warszawie?
— Ach, nic mnie to nie obchodzi. Jest, zdaje się.
— Dostał jaką posadę?
Nira wzruszyła ramionami:
— Czy ja wiem?! Zdaje się, że wziął się do handlu.
— Do handlu? — zdziwił się Junoszyc. — Na tem to on nic nie zrobi. To cymbał.
Zapukano do drzwi. Numerowy oznajmił, że przyszedł jakiś pan i pyta o pana Junoszyca. Zgodnie z zastrzeżeniem, portjer powiedział, że nikt taki tu nie mieszka, ale ten pan pomimo to kazał „poszukać” i powiedzieć, że ma certyfikat.
Junoszyc zerwał się z kanapy i kazał natychmiast wpro-