Strona:Deotyma - Panienka z okienka.djvu/355

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Gdy tak w najlepsze rozprawiano, wszedł do komnaty Kornelius, nie domyślający się wcale jak ważne wypadki w niéj zachodzą. Zdziwił się tylko trochę, że Pan Schultz ma naraz tylu i tak świetnych «kundmannów». Przystąpił więc na palcach, i szepnął:
— Herr Meister, ten Melchior co to rozwieszał kobierce, nasmarował taki rachunek, że niewiem co robić.
Pan Majster spojrzał na niego filuternie.
— A rób sobie co chcesz. Nie myślę ja żałować geldu w taki dzień fortunny, kiedy tu same wesela. Patrz: oto ja się żenię z tą zacną damą, a znowu z frajleiną żeni się ten Officyjer nieboszczyk.
Tu wskazał na młodą parę, która była w pół ukryta po-za cieniem olbrzymiéj szafy, i zaczął po swojemu się uśmiéchać.
Ale Kornelius nie śmiał się bynajmniéj. Na widok Pana Kaźmiérza skamieniał, a twarz jego wyrażała tak niezmierną złość i nienawiść, że i Pana Schultza odeszła ochota do żartów.
Pan Kaźmiérz spojrzał pogardliwie:
— Czeladniczku mój, — rzekł — pamiętaj coć powiem: nie twoja rzecz wojenne rzemiosło, pilnuj twego fartucha i obcęgów, a nie wdawaj się z rycerskim człekiem, bo choćbyś go jak tradyttor z tyłu zaszedł, to jeszcze go mizeraku niepotrafisz zmódz.
Kornelius, pod obelgą tych słów, pozieleniał.
A tymczasem pomiędzy młodzieńcami, szerzył się szmer groźny: