Strona:Deotyma - Panienka z okienka.djvu/317

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pstry od pękatych bukietów i malowanych lalek z cukru.
Naprzeciw drzwi wejściowych, roztwierał się zazwyczaj komin; teraz jednak, jako w porze letniéj, był on zasunięty różnobarwną perską makatą, na któréj przypięte, krzyżowały się proporce i pęki broni. Nad kominem, pod samym stropem, wisiał drewniany chórek; tam to kapela rzęsiście wygrywała weselnego marsza.
Przy jego dźwiękach zaczęto siadać do stołu. Pan Kaźmiérz, jako młody, wcisnął się skromnie na ubocze, i chciał usiąść przy niższym końcu. Ale od szczytu podkowy, zajętego przez Nowożeńców, Starościnę i wysokie matadory, ozwały się głosy:
— Gdzie Imci Pan Korycki? Pani Starościna prosi! Dawaj go sam!
I pan Wojewoda, porwawszy Kaźmiérza za ramiona, posadził go między sobą a Panią Starościną, mówiąc:
— Siadaj Waszmość kole Majestatu, boś ty tu dzisiaj poseł największego z Króli.
Początek wieczerzy przeszedł dość milcząco. Goście jak mówiliśmy, byli nieswoi od wzruszeń, a przytém i znużeni całodziennym szeregiem nabożeństw, powinszowań i oracyi. W cichości więc, choć nie bez ochoty, wypróżniali półmiski. Jedna Starościna nic a nic jeść niemogła, tylko półgłosem zadawała Kaźmiérzowi coraz nowe pytania, dotyczące to Marysi, to Krysi, a Nowożeńcy pochylali się nad stołem, ażeby dosłyszeć odpowiedzi, co im jednak niełatwo przy-