Strona:Deotyma - Panienka z okienka.djvu/275

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Jakto, Wacpani w moim domu będziesz? Wielce ja będę ukontentowan, jeno.....
— Niema nijakiego jeno. Jak ja tu się wprowadzę, to każden sobie powie: «Juścić pod ućciwemi oczami Flory Korwiczkowéj, niemogą siéj tam dziać żadne katostwa ni zdrożnoście.» Tak tedy będzie salwowan i onor Waszecin i modestya Hedwigi. Prawda że za to, ja popadnę pod ludzkie kalumnie.....
— A to z jakiéj racyi?
— A jakże chcesz Waszeć? Wdowa co mieszka u wdowca..... to woda na młyn kalumniatorów. Ale ja, niechcę myśléć o mojéj personie..... Taka już moja natura. Niewiasta się sakryfikuje, dla tego kogo miłuje.
Tu Pani Flora cisnęła Majstrowi upajające spojrzenie.
— Tera tedy — rzekła — lecę jeno po Xiędza Damiana, potém przynoszę mój węzełek, i nie ruszę się ztąd aż do szlubu.
To rzekłszy, zbiegła ze schodów, a zbiegając, tak w duszy kończyła swoją przemowę:
— Powiedziałam, jako nie wyjdę ztąd aż do szlubu, ale niepowiedziałam do czyjego szlubu. Już on teraz mój, to pewne jak Amen w pacirzu. Niechno ja miesiączek abo dwa z nim podyszkuruję, a niechno mu na obiadki narobię codzień konfektów i pasztetków, to dziad wleci w sidło jako ptak. A godny to mąż! Co za kamienica! Dla mnie na małżonka unikat. Co za szafy! Co za makaty! A te przebindy i alszbanty! Będę ich miała ile się żywnie zachce.