Strona:Deotyma - Panienka z okienka.djvu/274

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

już ona teraz ma uciekać, kiedy tamten zabit? I po co złe języki budzić? Już i tak całe miasto krzyczy na Pana Konzula, że katujesz dziewczynę.
— A niech sobie krzyczy. Co mi to szkodzi?
— Oj, szkodzi! A jakby się Waszeci zachciało wyjść na Burgemeistra, to wszystkie Katoliki przypomną te excessa, i zakrakają Waszeciną elekcyę.



Majster, zachwiany wymową Pani Flory, wychylił głowę na korytarz, i kilku słowami odprawił ślusarza. Gdy napowrót ku niéj się obrócił, wdowa patrzyła na niego z czarowną czułością.
— Waszeć — rzekła — masz serce wspaniałe jako lew. Kiedy tak, to ja dla Waszeci jeszcze cóś lepszego zrobię. Po tém wszystkiém co tu przypadło, już nie godzi się aby dziewczyna mieszkała pod jednym dachem z Waszecią, dopóka się nie pobierzecie. Ja tedy ją wezmę do mojéj kamieniczki, na mój respons. Niech tam siedzi aż do szlubu.
Ale tu Pan Majster gwałtownie się ofuknął:
— O! Co to, to nein! Nein! I nein!
Pani Flora spuściła oczy, i ciągnęła jakby z wahaniem:
— Ha! Kiedy Waszeć sam tego chcesz, to już ja muszę z siebie uczynić wiktymę. Tedy ja tu się zaintromituję, i będę z Hedwigą siedziała w jednemże więzieniu.