Strona:Deotyma - Panienka z okienka.djvu/256

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

winęła chusty, i na widok jego rany zaczęła serdecznie jęczéć.
— Widzisz Wasani co to ja cierpię dla téj głupiéj dziewczyny.
— Widzę..... widzę..... A mój Boże! Jakoż to można było płatnąć taką zacną rękę?
— A ja Wasani powiedam, co dałbym się może płatnąć i raz drugi, byle mię takie bieluchne rączuchny zawdy opatrowały. — Mówił Rajca, który już zaczynał topniéć i uśmiéchać się pod wrażeniem tych niewieścich starań.
Pani Flora przyłożyła plaster, dobyty ze złocistéj Lewantyńskiéj puszki, potém z kieszeni wyciągnęła bandaż, długi, miękki, taki przepachniały lawendą, że w całéj komnacie rozeszła się woń jakby na łące.
Owijając go w koło ręki, Pani Flora powtarzała z wielkiém zawzięciem w głosie:
— A to zbój, co nam tak pokrzywdził naszego Meisterka! A to zbój! Aleć dostał i on za swoje, niegodyasz. Teraz już ziemię gryzie, już!
Dobrze mu tak.
Majster się zawahał.
— Już to — rzekł po chwili — że zarobił na swój koniec, to keine gadanie. Jam go tam nie chciał sam zabijać, aleć że Kornelius tak uczynił, to i dobrze się stało, a to dla dwóch racyi. Naprzód, że jakby nie ostał zarąban, to by nas był wszystkich w rumel zarąbał, bo straszny w nim siedział Erkul. A potém, niechby on był żyw, to bym ja nigdy już oka nie zmrużył spokojnie. Zawdy bym się bojał, że on wróci po