Strona:Deotyma - Panienka z okienka.djvu/255

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Przez czas gdy Mina utyskiwała, Pani Flora nic nie odpowiadając, szła szybko po krętych schodach. Stanąwszy na drugiém piętrze, wtargnęła bez namysłu do sypialni Majstra Johanna.
Ten, po swojéj pięknéj komnacie chodził ciężkim krokiem, cały nachmurzony; za każdym nawrotem przystawał, i popijał piwa ze szklenicy stojącéj pod oknem. Kabat miał nadziany tylko na jedno ramię. Lewa ręka, wpół obnażona, była u ramienia spowinięta chustami.
Na widok pięknéj wdowy, zmieszał się, zaczął kabat naciągać na piersi.
— Herr Gott! A jakoważ to siurpryza! A no, ja się wstydam.
— Nie wstydaj się Waszeć. Ja tu jako do szpitala. Chory medyków się nie wstyda, a ja dzisia medyk, co przynosi Waszeci cudowną dryjakiew na rany. Dawaj Wasze rękę. Cóż, bardzo boli?
— Boléć, boli. Co prawda, balwierz gadał jako gruby rękaw mię salwował, i jako nic niema nadłupanego. Wszelako to rżnie i piecze dyabelnie.
— Ale bo to te balwierze zawsze do maściów nakładą różnych papryków i chrzanów, byle — jako mówią — złe wypalić. Ja Waszeć chcę kurować po babsku. Mam tu plasterek turecki, co w nim jest i balsamus Mekkański, i one różne styraxy, takie, że jak przyłoży na rękę, to jakby ręką odjął. Siadaj Wasze, pokaż nieboraku rękę.
To mówiąc, mimo wahań Pana Majstra, od-