Strona:Deotyma - Panienka z okienka.djvu/228

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Dręczony niepokojem, położył brodę w kamienném wyżłobieniu pomiędzy esami, wybałuszył oczy, i śledził ich ucieczkę. Ile razy nikli mu w czarnych smugach cienia, serce mu biło młotem. Ile razy wynurzyli się na światło, podrygiwał radośnie i powtarzał:
— O!.... Som jesce, som!
Nakoniec, przepadli w czarném zagłębieniu. Trwoga dech mu zaparła. Po chwili, usłyszał tętent, który w niezmiernéj ciszy nocnéj wyraźnie go dochodził. Potém dostrzegł nawet coś pędzącego po dalszych ulicach, bardzo żywo xiężycem oświéconych. Ów cienik ruchomy, najprzód wielkości grochu, malał na ziarnko pieprzu, potém na ziarnko maku, aż znikł zupełnie, tylko jeszcze suche tętnienie podków, dzwoniło czas jakiś w niewidzialnéj dali.
Podniósł ręce, i mówił radośnie:
— Chwałaz Ci. Panie Boze! Pojachali scęśliwie! No, takiego mądrego pona jak mój, chyba niéma na świecie.
Nagle chwycił się za głowę:
— O la Boga! A dyć to i ja mam jachać? A pon kazał wyhissować on śnor. Zagapił ja się trocha. E! Jeśceć ich dogunię. Jeno pociągnąć, i tyla.
Jedną ręką chwycił się za murek, drugą rękę spuścił aż pod smoczą szyję, i zaczął linę ku sobie pociągać. Z początku szła bardzo łatwo. Nagle się zatrzymała.
— Co u licha? — Szeptał. — Cy się tam zaha-