Strona:Deotyma - Panienka z okienka.djvu/064

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

przykrego. Na szczęście, w téjże chwili powróciła Mina, niosąca piękną szkatułę z drewnianéj mozajki, o brązowych listwach i antabach.
— Widzisz Waszmość, — rzekł gospodarz — jako to moja Dorotea miłowała naszą Hedvich, te nawet oto jéj gałganki chowała, niby jakie świętoście, w swoim najlepszym sepeciku.
Tu podniósł wieko, i Pan Kaźmiérz zobaczył najprzód sukienkę z niebieskiego teletu, naszywaną drabinkami ze złotych passamonków, obrzeżoną u dołu i u góry sutém namarszczeniem ze złotych koronek, czyli jak wówczas nazywano «forbotów«. Sukienka była długa niby worek, ale maleńkie rozmiary staniczka, drobniutkie otwory na szyjkę i rączki, dowodziły że nosząca je dziecina, nie mogła miéć więcéj nad sześć do ośmiu miesięcy. Pod sukienką leżała koszulka, jeszcze drobniejsza, cała zahaftowana mnóstwem flamandzkich wszywek i obszywek, niegdyś białych, dziś od zleżenia mocno zżółkłych.
Pan Kaźmiérz patrząc na te ubiorki, pomyślał sobie:
— No, już teraz wiem dokumentnie, jako to nie jest Krysia, a to dla dwóch racyi. Pierwsza racya, że Krysia nigdyby w to nie była wlazła, kiedy już miała w one czasy kole czterech latek. Druga racya, że w naszym szaraczkowym domu, nigdy takowych luxusów nie znano. Pani Matka sama nie nosiła nijakich forbotów, ni białych ni złotych, a jeszcze by miała dzieciaki niemi pstrzyć? A toćby jéj Pan Ociec, Boże odpuść, był na