Strona:Deotyma - Panienka z okienka.djvu/059

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

W téj chwili drzwi domu z wewnątrz się rozwarły, i wyszedł z nich nieśmiało Kornelius, już bez czeladniczego fartucha, z hollenderska, ciemno przybrany, z czystą krézą i włosem porządnie przygładzonym.
Stanąwszy bokiem na progu, ręką przytrzymywał za sobą drzwi rozwarte, dla przepuszczenia Hedwigi, która z głębi sieni nadchodziła, czy raczéj nadpływała, z tą wyprostowaną, niby łabędzią postawą, jaką przybiera osoba, niosąca w obu rękach coś ciężkiego. Hedwiga niosła tacę krągławą, z hebanu kunsztownie wytoczoną, a na niéj dzban i kilka wysokich szklenic. Wszystkie te naczynia opatrzone srebrnemi pokrywami, były ze szkła ciemno-zielonego; na tém tle, krotochwilny jakiś artysta, pomalował figurki osobliwszych garbusków, o czapkach uszatych, o strojach pstrokatych, jakoweś karły, koboldy czy téż błazny, którym z ust wywijały się wstęgi, zapisane niemieckiemi konceptami. Wyżéj, garbuski zupełnie takież same, tylko już ze srebra wyrobione, goniły się w pociesznych skokach, tworząc przy kuflach srebrne ucha, i kłębiąc się na pokrywach, jakgdyby w poplątane guzy. Oprócz dzbanka i kufli, był jeszcze i chiński talerzyk, a na nim w małą szychtę ułożone, majaczyły złotawe krajanki toruńskiego piernika.
Na ten widok, Pan Kaźmiérz zerwał się i skoczył po rycersku, ażeby z rąk panieńskich odebrać tak niewygodny ciężar, na co znów panienka nie chciała pozwolić. W tém certowaniu