Strona:De Segur - Gospoda pod Aniołem Stróżem.djvu/78

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Bardzo dobrze, zgadzam się z góry, możesz pan mną rozporządzać.
— Idzie tu właśnie o danie przytułku temu biednemu malcowi, odpowiedział Moutier przedstawiając księdzu drżącego Piotrka.
— Więc nareszcie uwolnił go jego pan ze służby? rzekł probosz. O ile mi się zdaje, jest to jego jedyny szlachetny czyn. Ten chłopiec potrzebuje koniecznie czegoś się uczyć. Oddawna już pragnąłem go mieć w swojej szkole ale mnie ciągle unikał.
Przy tych słowach próbował wziąć chłopca za rękę, ale ten z wielkim krzykiem przytulił się do ściany.
— Co tobie? zapytał proboszcz zdziwiony.
— Muszę panu oświadczyć, że ten prostoduszny malec sądzi, iż go ksiądz chcesz połknąć. Niegodziwy oberżysta taką względem księdza przejął go trwogą, że malec uciekał zaraz na widok pańskiej osoby.
— Biedny chłopcze, mówił proboszcz śmiejąc się, bądź spokojny i zaprzestań myśleć o tych głupstwach twego pana. Wszystkie dzieci ze wsi przychodzą tu do mnie a przecież żadnego jeszcze nie zjadłem, zapytaj tylko Jakóba.
— Już mu to powiedziałem, odparł Jakób, gdy nam wyznał, że się tak lęka księdza proboszcza. Patrzaj, ja się poczciwego księdza wcale nie boję.
Przy tych słowach wziął rękę proboszcza