nie czekając, pobiegł, o ile mu sił starczyło, do kuchni dla wypełnienia rozkazów pana.
Moutier patrzał na to i słuchał wszystkiego wielce oburzony.
— Przepraszam, rzekł, najpokorniej dziękuję za obiad, bo też nie przychodzę do pana jako gość, lecz pragnąłem jedynie dowiedzieć się czegoś o pani Blidot. To co usłyszałem od pana, aż nadto mi wystarcza; uważam ją za najlepszą, za najzacniejszą w całej wsi osobę i z przyjemnością powierzę jej mój skarb, jaki posiadam.
Gospodarz zapienił się z wściekłości przy pierwszych wyrazach Moutiera; lecz kiedy jednak usłyszał o skarbie zmienił się natychmiast do niepoznania. Z wyrazem najsłodszym na twarzy chciał pochwycić gościa pod ramię, ale ten z taką siłą odepchnął natrętnego pochlebcę, że kapitan obawiając się aby gospodarz nie rzucił się na jego pana ugryzł go w rękę i w nogę i byłby niezawodnie skoczył mu do gardła, gdyby Moutier nie pochwycił psa za obrożę.
Dość widział i słyszał, mógł więc już powrócić napowrót do gospody pod znakiem Anioła Stróża.
Moutier wszedłszy do pokoju oberży nie zastał nikogo. Zwrócił się więc do ogrodu, do którego drzwi były otwarte. Obejrzawszy kwiaty