Strona:De Segur - Gospoda pod Aniołem Stróżem.djvu/241

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

postanowił dowiedzieć się od niego koniecznie, co go czyni tak smutnym.
— Mów otwarcie, rzekł generał, nie obawiaj się, abym się rozgniewał, widzę że jesteś smutny, jakby zgnębiony a mocno mnie to obchodzi i nie chciałbym abyś na mnie narzekał.
— Panie generale, odpowiedział Derigny, przebacz mi, ale od czasu jak mi pan zaproponowałeś, abym pozostał u niego w służbie i od chwili kiedy mi przyrzekłeś że mię zabierzesz wraz z dziećmi do Rosyi nie mogą sobie dać rady. Widzę, że towarzysząc panu zapewniam zarazem i przyszłość moich drogich chłopców, jednakże przebacz pan mojej otwartości, rzecz ta wydaje mi się i niestosowną i nieprzyzwoitą, ze względu na to, że moje dzieci znalazły tu przytułek i schronienie. Dzieci moje przywiązały się szczerze do pani Blidot; chwilowe a może i na zawsze rozstanie się z nią, byłoby dla nich straszliwem, okropnem cierpieniem. Wreszcie pełniąc służbę u pana, jakim sposobem mógłbym czuwać nad nimi i dokończyć tej edukacyi, jaką początkowo tu już miały. A przytem jeżeli albo w drodze, albo na miejscu, moje dzieci narażą się w czem panu i uprzykrzą, to co będzie?
Derigny umilkł na chwilę, generał słuchał go cierpliwie, lecz bez gniewu.
— Jeżeli zaś rozstaniemy się ze sobą, rzekł po niejakim czasie, to co się stanie z twoimi chłopcami?