Strona:De Segur - Gospoda pod Aniołem Stróżem.djvu/235

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Kiedyż droga żońciu, zapytał będziemy obchodzili uroczyście twoje wesele?
— Moje? O chyba nigdy. Wierz mi pan, że nie mam takiego zamiaru. Dość było dla mnie pierwszej smutnej próby.
— Z jaką to mówisz pani boleścią, twarz twoja straszliwie została zmieniona.
— Bo też rzeczywiście, w tej chwili czuję śmierć w mojej duszy.
— W takim dniu? Czy podobna?
— Generale, pan wiesz przecie że Jakób i Paweł są dla mnie dziećmi wielce ukochanemi i posiadają całe moje serce, kocham ich jak rodzona matka. Tymczasem ojciec ich powrócił, czy wiec zgodzi się, na dalsze pozostawienie przy mnie chłopców?
— Mówiąc prawdę, bardzo o tem wątpię. Ale wreszcie jeszcze nie ma żadnego niebespieczeństwa. Wszak ja tu jestem, miej więc ufność do starego generała. O tem przekonywa cię ślub, kontrakt, obiad i wszystko nie trzeba więc ani troszczyć się, ani zbytnie o tem myśleć. Cóż? Jak pani uważasz. Wszak nic nie brak. To samo z dziećmi będzie, a nawet powiem otwarcie, że to od pani zależy, abyś je zachowała przy sobie.
— O gdyby rzeczywiście to zależało odemnie, wiedziałbym co uczynić wypada.
— Bardzo dobrze, więc pamiętaj pani o tem co ci mówię. Przypomnę to pani wówczas, gdy już dzieci pozostaną przy tobie na zawsze. Otóż