Strona:De Segur - Gospoda pod Aniołem Stróżem.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Dokąd? zapytał Jakób wesoło zeskakując i biorąc za rękę Pawła.
— Ja sam nie wiem odpowiedział Moutier. Racz mi pani powiedzieć, gdziebym mógł wysłać chłopców, żeby się pobawili, nieczyniąc nikomu przykrości.
— Idźcie do ogrodu chłopcy, odpowiedziała, otwiarając tylne drzwi, na końcu alei znajdziecie beczułkę wody i dzbanek; żeby się wam nie przykrzyło możecie polewać kwiaty i rozsadę ogrodową.
— Czy mogę umyć brata i siebie tą wodą, zapytał Jakób.
Gospodyni pozwoliła. Jakób i Paweł pobiegli do ogrodu; zkąd niezadługo dały się słyszeć ich wesołe rozmowy i krzyki.
Moutier jadł powoli mocno zamyślony. Gospodyni usiadła naprzeciwko niego, oczekując na zakończenie śniadania, żeby sprzątnąć nakrycie. Skoro Moutier wysączył ostatnią kroplę kawy z filiżanki, spojrzawszy na gospodynię i opierając się na stole łokciami, rzekł z uśmiechem:
— Czekasz pani na opowiadanie, jakie ci przyrzekłem, nie prawdaż? Nie jest ono długie i być może, sama dopomożesz mi do jego zakończenia.
Opowiedział tedy o spotkaniu się z chłopcami, głos jego drżał ze wzruszenia, skoro powtarzał wyrazy Jakóba i malował troskliwość jego dla młodszego brata, oraz odwagę, że się puścili tak samopas, i wiarę bezwzględną w opiekę Matki Boskiej.