Strona:De Segur - Gospoda pod Aniołem Stróżem.djvu/173

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

w objęcia Derigny; Paweł szlocnał, Jakób cicho płakał. Ojciec całował ich po kolei, ocierając z łez własne oczy.
— Wszystko się obecnie już skończyło, moi drodzy. Na bok zmartwienie, na bok smutne myśli. Jestem cały dla was a wy wzajem dla mnie.
— A mama Bilidot i ciocia Elfy, rzekł Jakób z niespokojnością. Czy my do nich nie należemy.
— Zawsze, zawsze, odpowiedział Derigny, więc ich bardzo kochacie?
— O najniezawodniej drogi ojcze! Są dla nas tak dobre, tak jak nasza mama i ty. Zostaniesz z nami, nieprawdaż? \
Biedny Derigny nie myślał wcale o żadnych już związkach rodzinnych; przecierpiawszy tak okropnie, obecnie uczył na nowo jak się ściska boleśnie jego ojcowskie serce; jeżeli pozostawi dzieci dzisiejszym opiekunom, pozostanie sam ze swoim smutkiem. Uczucie to boleśnie odbiło się na jego twarzy.
— Ja to wszystko urządzę jak należy, rzekł nagle generał. Nikt nie będzie ani obrażony, ani nie dozna żadnego cierpienia. Uczynię tak, że wszyscy będą najzupełniej zadowoleni. Obecnie jednak, byłoby bardzo dobrze, gdybyśmy zasiedli do kolacyi. Głodny jestem jak wilk, wszyscy jesteśmy szczęśliwi, więc mamy wyborny apetyt.
Moutier, Elfy i pani Blidot poszli tedy aby zająć się przygotowaniami. Wkrótce też podano