Strona:De Segur - Gospoda pod Aniołem Stróżem.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wszystkich tutaj; nie potrzebuję wcale pieniędzy. Mam dosyć tego, co mi dają.
— A ja, krzyknął Paweł, nie chcę tego starego papy. Wolę stokroć pana Moutier, bo ten się nie gniewa i nigdy nie krzyczy.
Generał założywszy w tył ręce, przechadzał się zamyślony po izbie gościnnej.
— Dobrze, dobrze moje dzieci, mówił, szkoda że nie chcecie wcale o mne wiedzieć... bo ja znowu bardzo was lubię. Nie mam nikogo, kogobym mógł kochać. W mojej rodzinie wszyscy już wymarli. To bardzo smutne! Cóż będę robił z mojemi pieniądzmi, gdy ci, których lubię nie chcą nawet wiedzieć o mnie? Biedny Durakinie! Zdaje mi się, że jestem szczęśliwym a w rzeczywistości jestem najnieszczęśliwszym. O mój drogi Moutier, moja dobra pani Blidot, moja kochana Elfy, jestem nędzny człowiek, godny litości. Nikt mnie nie kocha i kochać nie będzie.
Przy tych słowach rucił się na krzesło oparł łokciami na stole, ukrył twarz w rękach i szlochał głośno. Wszyscy pospieszyli ku niemu zaniepokojeni tym niespodziewanym wybuchem bólu, ażeby go pocieszyć. Nagle jednak zerwał się z krzesła i uderzył pięścią w stół. Pani Blidot i Elfy odskoczyły przerażone, Jakób i Paweł wydali głośny krzyk, nawet Moutier był mocno przerażonym.
— Jestem głupcem! rzekł patrząc spokojnie na wszystkich, czy może być głupszy człowiek