Strona:De Segur - Gospoda pod Aniołem Stróżem.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

żanki kawy, jedną dla niego a drugą dla podróżnego a nadto butelkę najlepszego wina.
— Czy na dowód zgody, nie raczysz pan przyjąć odemnie filiżankę kawy? zapytał generał podróżnego.
— Bardzo chętnie, odpowiedział obcy, ale nie podejrzywałem zgoła pana o chęć ubliżenia mi.
— Masz pan słuszność, bo nie wiedziałem wcale o co właściwie chodziło i dla tego odpowiedziałem na chybił trafił.
— Mówiłem o cenach na woły. Czy pan nie trudnisz się tym zarobkiem?
— Nie, wyrzekł generał, śmiejąc się do rozpuku. Jestem takim samym jak pan podróżnym i więźniem tego oto pana, dodał wskazując stojącego obok Moutier.
Więźniem; powtórzył obcy z przerażeniem. Więc pan jesteś...
— Nie jestem ani mordercą, ani rabusiem, rzekł generał głosem przerywanym śmiechem, chociaż mimo to wielu zabiłem ludzi lub zabić kazałem (podróżny cofnął krzesło, nie chcąc być blisko tak straszliwego zbrodniarza). Jestem jeńcem wojennym. Pod Małakowem zostałem zabrany przez tego jegomości, po wyrzuceniu zaś w powietrze fortecy, wydobył on mię z pośród widzów. Pomimo bolu i ran, podziwiałem szaloną odwagę tego człowieka, który narażał własne życie, dla uratowania życia wroga. Więc przekonałeś się pan teraz, że jestem podróżnym i więźniem.