Śle na życie i cnotę;
Całą materję przenika to lśnienie,
A gardzi człekiem, który niby dziecię
Fałsz z prawdą plecie,
A przecie — drzewo, co z słów jego wschodzi,
Owoców nie urodzi;
Więc choćby miał ochotę,
Szlachetni jeno zdobędą to mienie,
Bo wszędy nikną cienie,
Gdzie przyjdzie owa dobroczynna pani,
By radość przynieść w dani;
Kto jej ślubuje, zazdrościć mu trzeba,
Choć źli rycerze, marni i fałszywi
Będą jej zawsze krzywi,
Że jest podobna do gwiezdnego nieba.
Jej ulubieniec, czy daje, czy bierze,
Nie płacze szczerze;
Wszak w mierze — równej słońce blask śle wszędzie,
Lecz wołać gwiazd nie będzie,
By światło mu wróciły;
Zysk i utrata jest mu równie miła.
Gniewnym wyrazom zamknął w sercu dźwierze,
Silny w swej wierze
Obierze — zawsze prawdziwe orędzie
I pośród tych zasiędzie,
Którym skronie owiły —
Mądrość niezmierna i duchowa siła.
Strona:Dante Alighieri - Pieśniarz.djvu/39
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.