Strona:D. M. Mereżkowski - Zmartwychwstanie Bogów.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Giovanni ujrzał, wstępującego na ambonę, zakonnika w dominikańskim habicie. Przepasany był powrozem. Miał twarz żółtą, jak wosk, usta wydatne, mięsiste, nos krogulczy i nizkie czoło. Lewą rękę opuścił na poręcz ambony, prawą podniósł w górę.
Milczał, wodząc po tłumie bystrym wzrokiem. Zaległa cisza tak wielka, że było słychać tętno serc.
Oczy mnicha nabierały blasku, iskrzyły się, jak rozpalone węgle. Kaznodzieja milczał. Wyczekiwanie stało się torturą.
Jeszcze chwila, a z tysiąca piersi padnie jeden okrzyk przerażenia.
Nagle wśród grobowej ciszy zagrzmiał głos piorunujący:
Ecco ego adduco aquas super terram! Oto spuszczam wodę na ziemię.
Dreszcz zgrozy przebiegł po słuchaczach. Zjeżyły im się włosy. Giovanni zbladł śmiertelnie, zdało mu się, że ziemia drży pod nim, że za chwilę runą sklepienia katedry. Opasły kotlarz, stojący obok niego, drżał, jak liść i dzwonił zębami. Za nim mężczyzna wysoki, o twarzy bladej, wsunął głowę między ramiona, jak gdyby dostał po niej obuchem; twarz mu się zmarszczyła, przymknął oczy.
Strach ogarnął tłumy, Giovanni słuchał, nie rozumiejąc wiele. Dochodziły go słowa urywcze:
— Patrzcie! Widzicie! Pociemniało już niebo. Słońce oblekło się purpurą, we krwi zastygło. Uciekajcie! Spadnie na was deszcz ognisty, spadnie grad kamieni i skał rozżarzonych. Fuge, o Sion, quae habitas apud filiam Babylonis!.. O! Włochy, spływać na was będą kary za karami. Po głodzie przyjdzie wojna, po wojnie — zaraza morowa. Zewsząd kary!
„Nie starczy żywych dla grzebania umarłych. — Grabarze będą biegali po ulicach, od domu do domu, pytając: „Gdzie trupy?“ I brać je będą na wozy i utworzą z nich stosy, a potem je spalą.
„O Florencyo, o Rzymie o Włochy! Minęły już czasy uczt i wesela! Wybiła już dla was godzina śmierci. Bóg mi świadkiem, że chciałem słowy mojemi podtrzymać te ruiny. Ale już nie mogę, sił mi braknie. Nic mi już nie pozostaje, jak zalać się łzami. Litości, Panie, litości!