Strona:D. M. Mereżkowski - Zmartwychwstanie Bogów.djvu/208

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Artysta wyjechał w kilka godzin po nim. Droga, od Pesaro, szła brzegiem morza, na lewo piętrzyły się góry, maczające prawie stopy w wodzie. Dzień był szary, powietrze ciężkie, jakby odrętwiałe. Krakanie wron zwiastowało odwilż. O zmierzcha ukazały się wieże Sinigaglia.
Miasto było wtłoczone w wąwóz, prowadził doń most, rzucony na rzece Misa. W owej epoce Sinigaglia była jakby olbrzymim rynkiem, nawpół wschodnim; tu kupcy włoscy zamieniali swe towary na produkty ormiańskie, tureckie, greckie, perskie, słowiańskie, czarnogórskie i albańskie.
Ale w owym dniu najludniesze nawet ulice były puste, wszędzie znać było ślady rabunku; potłuczone okna, wyrwane zawiasy, porozrzucane towary znaczyły ślady zwycięzcy. Tlały jeszcze podpalone budynki, a nad bramami pałacu na żelaznych obręczach wisieli straceńcy.
W świetle pochodni, na rynku przed ratuszem Leonard ujrzał Cezara w otoczeniu zbrojnych hufców. Kazał sobie przyprowadzić żołnierzy, którzy dopuścili się rabunku; imć Agapito odczytywał im wyrok; prowadzono ich zaraz na szubienicę.
W chwili, gdy artysta szukał oczyma znajomych dworzan, aby ich zapytać: co się stało, wśród tłumu zobaczył florenckiego sekretarza.
— Słyszeliście, mistrzu? — zagadnął go Niccolo.
— Nie, nie wiem i rad jestem, że was spotykam.
— Jakto! nie doszło jeszcze do waszych uszu, że stała się rzecz niesłychana, wiekopomna. Cezar zemścił się na swoich wrogach. Aresztowano spiskowców. Oliveretto, Orsini i Vitelli oczekują wyroku śmierci.
Oto, jak się rzeczy miały:
Przybywszy rano do obozu nad rzeką Metanre, Cezar wyprawił naprzód dwustu jeźdźców, następnie piechotę, wreszcie podążył sam z resztą jazdy. Dotarłszy do bram Sinigaglia, gdzie droga skręca na lewo i bieży wzdłuż rzeki Misa, ustawił jazdę w dwa szeregi, jeden zwrócił plecami do rzeki, drugi do pola, zostawiając pomiędzy niemi przejście dla piechoty, która, nie zatrzymując się, przeszła po moście i wtargnęła do miasta.