Strona:D. M. Mereżkowski - Zmartwychwstanie Bogów.djvu/207

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Nagle ktoś do drzwi zapukał. Artysta otworzył. Wszedł Niccolo, blady, zmieniony.
— Wszystko na nic — rzekł z rozpaczą, padając na krzesło. — Znaleziono Maryę w więziennej celi, z poderżniętem gardłem.
— Któż ją zamordował? — pytał Leonard.
— Niewiadomo, ale sądząc z ran — nie książę. Powiadają, że zabiła się sama.
— To niepodobna! Dziewczę tak młode, tak bogobojne!
— Wszystko jest możliwe — mówił Niccolo — nie znacie Borgii. Ten człowiek nie zawaha się przed niczem. Zmusił może tę świętą do targnięcia się na własny żywot... Dawniej, gdy ją mniej strzeżono, widziałem ją dwukrotnie. Była szczuplutka, blada, nawet nie ładna. Z czego podobała się temu łotrowi, — trudno zrozumieć. O! mistrzu Leonardzie, jakie to było nieszczęśliwe stworzenie!
Niccolo odwrócił się, aby ukryć łzy, napływające mu do oczu.

X.

Dnia 30-go grudnia, o świcie główny korpus armii Cezara, złożony z dziesięciu tysięcy piechoty i dwu tysięcy jazdy, opuścił Fano, udając się do obozu, rozłożonego w pół drogi do Sinigaglia, nad rzeką Metanre; tam miał czekać na księcia, który postanowił wyruszyć 31-go grudnia, jako w dniu wybranym przez astrologa Valguglio.
Po zawarciu przymierza z Cezarem, spiskowcy z Maggione, mieli wyruszyć z nim na wspólną wyprawę do Sinigaglia.
Miasto poddało się bez oblężenia, ale gubernator oświadczył, że otworzy bramy tylko przed księciem. Dawni wrogowie Borgii, a obecnie jego aljanci, przeczuwając jakiś wybieg, w ostatniej chwili nie stawili się na miejscu oznaczonem. Cezar umiał ich omanić znowu fałszywemi obietnicami, uspokoił ich pochlebstwem.
Niccolo chciał zobaczyć, jak to się skończy, więc nie czekał na Leonarda i wyruszył zaraz za księciem.