Strona:D. M. Mereżkowski - Julian Apostata.pdf/96

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

żyję w ciągłym strachu przed nim. Trudna rada. Pobawiłeś się, mój chłopcze, pofiglowałeś — i dosyć. Bracie mój! On mnie zarznie, jak kucharz tłustego kapłona. Ale przedtem zamęczy mnie tysiącami podstępów i czułości. Niechby się to prędzej skończyło...
Nagle zawołał z błyszczącemi oczyma:
— Ach! gdybym miał przy sobie; czy wiesz, bracie, ona z pewnościąby mnie ocaliła! Była to kobieta zadziwiająca, nadzwyczajna!
Trybun Scudillo wszedł do trichnium i z uniżonym ukłonem oznajmił, że w dniu jutrzejszym na cześć przybycia cezara w hipodromie konstantynopolitańskim odbędą się gonitwy z udziałem słynnego jeźdźca Koraksa. Gallus był nadzwyczaj uradowany tą wiadomością, kazał też przygotować wieniec laurowy, aby w razie zwycięstwa własną ręką uwieńczyć wobec ludu ulubieńca swego Koraksa.
Potem jął rozmawiać o wyścigach, wychwalając zręczność słynnych woźniców.
Gallus pił dużo, śmiał się szczerze i lekkomyślnie, jak człowiek ze spokojnem sumieniem, bez najmniejszego śladu niedawnej trwogi. Tylko w ostatniej chwili pożegnania uściskał silnie Juliana i rozpłakał się, mrugając bezradnie swemi niebieskiemi oczyma.
— Niech ci Bóg dopomaga... niech ci Bóg dopomaga! — łkał w przystępie nadmiernej czułości, zapewne pod wpływem wina. — Tylko ty mnie kochałeś, a Konstantyna droga...
Następnie szepnął mu do ucha:
— Mam nadzieję, że ty się, bracie, ocalisz. Umiesz udawać... zawsze ci tego zazdrościłem. Daj ci, Boże!
Julian uczuł niezmierny żal, rozumiał bowiem, że brat jego już się nie „zerwie z haczyka” Konstancyusza.