Strona:D. M. Mereżkowski - Julian Apostata.pdf/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Jak się nazywasz, dzieweczko?
— Fillis.
Cisnął i jej złota, nie licząc wcale. Grek szepnął parę słów do ucha Fillidy, która, wysoko podrzucając brzęczące pieniążki, chwytała je w dłoń i uśmiechnięta błysnęła złocistemi drapieżnemi oczyma na Agamemnona. Ten rzekł do niej:
— Pójdź ze mną!
Zarzuciwszy na nagie ramiona ciemną chlamidę, Fillis wyśliznęła się z nim na ulicę.
— Dokąd? — zapytała z poddaniem.
— Nie wiem.
— Do ciebie?
— Niepodobna. Mieszkam w Antyochii.
— A ja dzisiaj rano dopiero przybyłam okrętem do tego miasta.
— Cóż więc poczniemy?
— Zaczekaj. Widziałam przed chwilą na sąsiedniej ulicy otwartą świątynię Pryapa. Chodźmy tam.
Fillis pociągnęła go ze śmiechem. Towarzysze Agamemnona chcieli iść za nim, ale im powiedział:
— To zbyteczne. Zostańcie tutaj.
— Bądź ostrożnym! Weź przynajmniej oręż z sobą. To niebezpieczna dzielnica...
I jeden z nich podał z uszanowaniem Agamemnonowi krótki miecz w pięknej oprawie, wyciągnięty z pod opończy. Potykając się co chwila w ciemności, Agamemnon i Fillis weszli w mroczny zaułek, opodal rynku.
— Tutaj, tutaj — nie bój się, wejdź.
Znaleźli się w przedsionku małej pustej świątyni, której starożytne niekształtne kolumny majaczyły w świetle zaledwie migającej lampki.
— Zamknij drzwi!..