Strona:D. M. Mereżkowski - Julian Apostata.pdf/260

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— A co? — mruknął Mauricus do Hekebolisa: — klasztory, poświęcone Afrodycie lub pollinowi! Coraz to lepiej.
— Tak, przyjaciele; wszystko to zaprowadzić musimy z pomocą bogów — zakończył cesarz. — Galilejczycy chcieliby wmówić w świat, iż miłosierdzie ich wyłączny przywilej stanowi, luboć jest ono udziałem każdego filozofa, niezależnie od tego, jakim bogom cześć oddaje. Przyszedłem oznajmić światu nową miłość, nie niewolniczą i przesądną, lecz wolną i radosną, jak samo niebo Olimpijczyków!
Julian potoczył po obecnych badawczym wzrokiem, ale nie odkrył na twarzach dygnitarzy pożądanego wrażenia.
Do sali weszli wysłannicy chrześcijańskich nauczycieli retoryki i filozofii. Przed niedawnym czasem wyszedł edykt, zabraniający nauczycielom galilejczykom wykładać krasomówstwo helleńskie. Retorowie chrześcijańscy byli zmuszeni wyrzec się wiary, albo porzucić szkoły.
Jeden z deputatów, nizki, chudy człowieczek, z miną zmieszaną, przypominający starą papugę, podszedł do cesarza z rulonem w ręku, w towarzystwie dwóch uczniów niezgrabnych i rudych.
— Zlituj się nad nami, najmilszy Bogu Cesarzu.
— Jak się nazywasz? — przerwał ma Julian.
— Papiryan, obywatel rzymski.
— Otóż widzisz, drogi Papiryanie, ja nie życzę wam nic złego... Przeciwnie... zostańcie sobie galilejczykami...
Starzec padł do nóg cesarza i całował je.
— Od czterdziestu lat uczę już gramatyki... Nikt nie zna lepiej ode mnie Homera i Hezyoda...
— Czego żądasz? — zagadnął surowo August.
— Mam sześcioro drobnych dziatek, panie! Nie pozbawiaj mnie ostatniego kęsa chleba!... Uczniowie mnie