Strona:D. M. Mereżkowski - Julian Apostata.pdf/251

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dostał się na ulicę przedmiejską, pustą o tej porze. Pełnia świeciła na niebie. Morze szumiało.
Obszedł świątynię Dyonizosa aż do miejsca, pogrążonego w cieniu i zarzucił drabinkę sznurową, chcąc ją zaczepić na metalowym akroterze, zdobiącym róg gmachu. Drabina zawisła na łapie sfinksa. Mnich wdrapał się na dach.
W oddali zapiał kur, pies szczeknął, potem znowu stało się cicho, tylko dochodził nieustanny szum morza.
Parfeniusz przerzucił drabinę i spuścił się do wnętrza świątyni. Panowało tu uroczyste milczenie.
Źrenice boga, dwa podłużne szafiry, jaśniały jak żywe w blasku miesięcznym i wpatrywały się w mnicha. Parfenyusz zadrżał i przeżegnał się.
Wszedł na ołtarz, przy którym Julian niedawno składał ofiarę, i uczuł jeszcze pod stopami ciepło zaledwie wygasłych popiołów.
Mnich wyciągnął szydło z zanadrza. Oczy bożka błyszczały tuż przy jego twarzy. Artysta widział uśmiech bez troski Dyonizosa i całe jego marmurowe ciało, zalane światłem księżyca. I oto przez chwilę zapatrzył się na bożka starożytnego.
Potem zabrał się do dzieła, usiłując ostrzem szydła wydłubać szafiry z otworów. Dłoń jego mimowoli oszczędzała marmur ponętny.
Dokazał wreszcie swego. Oślepiony Dyonizos groźnie spoglądał na mnicha ciemnemi orbitami.
Wtedy Parfeniuszem owładnął przestrach. Wydało mu się, że ktoś go podgląda. Zeskoczył z ołtarza, podbiegł do drabiny, wdrapał się na górę, przerzucił ją, nie nie myśląc o przymocowaniu, to też przy schodzeniu zerwał się na ostatnich stopniach i upadł.
Blady, z włosami w nieładzie, z poszarpaną odzieżą,