Strona:D. M. Mereżkowski - Julian Apostata.pdf/228

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

flakonik znalazłem. To czysty nard. Wczoraj dopiero przywieziono go z Apamei...
— A cóż to za sprawunki? — pytała Krokala.
— Jedwabie z modnym deseniem i różne drobnostki damskie...
— Ciągle dla twej...?
— Tak jest, ciągle dla mojej szlachetnej siostry bogobojnej matrony Blezylli. Trzeba przecie pomagać bliźnim. Ona ma zaufanie tylko do mojego gustu w wyborze materyałów. Od świtu latam z jej poleceniami... Prawie nóg nie czuję. Ale nie skarżę się, o nie! Blezylla jest taka dobra, taka... mogę powiedzieć... święta niewiasta...
— Szkoda tylko, że stara — zaśmiała się Krokala. — Hej, chłopcze, otrzyj pot z czarnej klaczy świeżymi figowymi liśćmi.
— I starość ma swoje zalety — odparł subdyakon, z zadowoleniem zacierając białe dłonie, obciążone pierścieniami.
Poczem szepnął Krokali do ucha:
— Dziś wieczór?...
— Nie wiem, doprawdy... Może... A przyniesiesz mi co?
— Nie obawiaj się, Krokalo. Z pustemi rękoma nie przyjdę. Mam pewną sztuczkę materyi... A co za deseń, żebyś wiedziała!...
Przysunął dwa palce do ust, pocałował, przymrużył oczy i cmoknął.
— Olśniewający!...
— Gdzieżeś ją znalazł?
— Ma się rozumieć, że u Syrmika, opodal łaźni Konstancyusza. Za kogóż mnie masz? Będziesz mogła zrobić sobie długi tarantinidion. Nie możesz sobie wystawić, co to za haft!... Jak ci się zdaje, co też wyobraża?