Strona:D. M. Mereżkowski - Julian Apostata.pdf/216

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Przysunięto ją do łoża i napełniono ciepłą wodą. Lekarz chciał sprawdzić temperaturę, ale cesarz szarpnął się i ryknął, jak gdyby w obawie, żeby Żyd nie sprofanował wody dotknięciem.
Zdjęto tunikę z konającego, i silni młodzi legioniści, wziąwszy go jak dziecko na ręce, zanurzyli w wodzie.
Konstancyusz szeroko rozwartemi oczyma na wychudłej twarzy patrzał bez oznaki wzruszenia na błyszczący krzyż, umieszczony nad labarum, złoconą chorągwią Konstantyna. Było to spojrzenie uparte, bezmyślne, jak u dzieci zapatrzonych w przedmiot świecący, od którego oczu odwrócić nie mogą.
Obrząd widocznie nie uspokoił chorego, który, zdawało się, zapomniał o nim. Po raz ostatni wola zaświeciła mu w oczach, gdy Euzebiusz podał mu znowu tabliczki woskowe i stylus. Ale Konstancyusz nie mógł już pisać nakreślił tylko pierwsze litery wyrazu: „Julian.” Nikt jednak nie mógł odgadnąć, czy chciał przebaczyć wrogowi swemu, czy też zemstę nad nim przekazywał.
Konał przez trzy dni. Dworacy szeptali pomiędzy sobą, że chciał, ale nie mógł umrzeć, co było dowodem wyraźnej kary Bożej. Jednakowoż, przez przyzwyczajenie, nazywali wciąż jeszcze konającego „boskim Augustem,” „Świątobliwością” i... „Wiekuistością!”
Widocznie cierpiał. Porykiwania przeszły w nieustanne charczenie, trwające dniem i nocą. Były to dźwięki tak nieprzerywane, iż trudno było uwierzyć, że z piersi ludzkiej pochodzą.
Dworzanie wchodzili i wychodzili co prędzej, ciągle wyczekując końca. Tylko rzezaniec Euzebiusz nie opuszczał na chwilę swego pana. Na sumieniu tego człowieka było wiele zbrodni. Wszystkie powikłane nici doniesień,