Strona:D. M. Mereżkowski - Julian Apostata.pdf/217

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

szpiegostw, waśni kościelnych, jednoczyły się w jego ręku. Ale on jeden w całym pałacu kochał pana swego, jako wierny niewolnik.
W nocy, gdy wszyscy zasypiali lub rozchodzili się, znużeni widokiem tak długich cierpień, Euzebiusz pozostawał przy łożu. Poprawiał poduszki, zwilżał spieczone wargi chorego lodem, albo też klękał u stóp cesarza i modlił się. Gdy nikt widzieć tego nie mógł, Euzebiusz podnosił zlekka nakrycie purpurowe i całował z płaczem nędzne, blade i skostniałe nogi konającego. Raz nawet zdawało mu się, że Konstancyusz zauważył te pieszczoty i dziękował mu wzrokiem. Coś braterskiego i czułego zapanowało wtedy pomiędzy tymi ludźmi okrutnymi, nieszczęśliwymi i samotnymi.
Euzebiusz zamknął oczy cesarzowi i widział, jak na jego twarzy, w ciągu lat wielu jaśniejącej przelotną wielkością, zapanowała prawdziwa wielkość śmierci.
I nad Konstancyuszem rozbrzmiały słowa, które według zwyczaju wypowiadał Kościół przed złożeniem do grobu śmiertelnych zwłok cesarzów rzymskich:
„Powstań, królu ziemski, i idź na wezwanie króla królów, ażeby cię sądził.”

XXIV.

W pobliżu górzystego wąwozu Sukkos, na pograniczu Iliryi i Tracyi, dwaj ludzie szli nocą po wązkiej ścieżynie w lesie bukowym. Byli to cesarz Julian i czarownik Maksym.
Księżyc w pełni jaśniał na czystem niebie, zalewając dziwnem światłem złote i purpurowe liście jesienne Kiedy niekiedy z lekkim szelestem opadał liść żółty.