Strona:D. M. Mereżkowski - Julian Apostata.pdf/201

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wychodzili na drogę, łączyli się i hałasowali, nie zwracając uwagi na rozkazy, groźby, a nawet razy centuryonów.
— Co się stało? — pytał jakiś weteran, niosący-pęk chróstu do kuchni.
— Zachłostano na śmierć jeszcze dwudziestu żołnierzy!
— Jakich dwudziestu?... Stu!
— Mają chłostać wszystkich po kolei. Taki wyszedł rozkaz!
Nagle jakiś legionista w poszarpanej odzieży, z dżiką, przerażoną twarzą, wpadł w tłum z okrzykiem:
— Bracia! prędzej biegnijcie do zamku. Zamordowano Juliana!
Słowa to padły, jak iskra w suchą słomę. Płomień, tlejący oddawna, wybuchnął niepowstrzymanie. Twarze nabrały wyrazu zwierzęcego. Nikt nic nie rozumiał, nic nie chciał słuchać, wszyscy krzyczeli jednocześnie:
— Gdzie zbrodniarze?
— Zabić nędzników!
— Kto to?
— Wysłańcy cesarza Konstancyusza!
— Precz z cesarzem!
— A, nikczemnicy! Zdradzać takiego wodza!
Dwóch przechodzących właśnie Bogu ducha winnych centuryonów pochwycono, obalono na ziemię, zdeptano nogami, prawie rozszarpano na kawały. Krew trysnęła, a na jej widok żołnierze rozjuszyli się jeszcze bardziej.
Ciżba, nadbiegająca przez most, zbliżała się do koszar, i nagle usłyszano ogłuszające okrzyki:
— Chwała cesarzowi Julianowi! Chwała Augustowi Julianowi!
— Zamordowano go! Zamordowano!
— Milczcie, głupcy! August żyje. Tylko cośmy go widzieli.