Strona:D. M. Mereżkowski - Julian Apostata.pdf/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wyrzucić na arenę, bo gotowe pozdychać z głodu! — jęczał nieszczęśliwy Hortensyusz, rzucając się na siedzenie.
Arsinoe spojrzała nań z pewną zazdrością: ten się przynajmniej nie nudził.
Przeszła do izby ustronnej z oknami, wychodzącemi na ogród. Tam, w łagodnem świetle księżyca, młodsza jej siostra Myrra, szczupłe, wysmukłe dziewczę szenastoletnie, uderzała zlekka w struny harfy, z których w ciszy nocnej tony płynęły, jak łzy.
Arsinoe w milczeniu uścisnęła Myrrę, która odpowiedziała jej uśmiechem, nie przestając grać.
Z poza muru ogrodowego rozległ się świst.
— To oni — rzekła, podnosząc się, Myrra. — Chodźmy prędzej.
I silnie uścisnęła dłoń swej siostry.
Dziewczyny zarzuciły na ramiona ciemne płaszcze i wybiegły. Wiatr przeganiał chmury po niebie, i księżyc to ukrywał się za niemi, to wyłaniał znowu.
Arsinoe odemknęła furtkę w murze. Za ogrodzeniem oczekiwał na nie młodzieniec, otulony w casullę zakonną.
— Czy nie spóźnimy się, Juwentynie? — zapytywała Myrra. — Tak się bałam, że nie przyjdziesz!
Szli długo wązkim i ciemnym zaułkiem, potem winnicami, aż wydostali się na smutną, jałową równinę, stanowiącą początek Kampanii Rzymskiej. Pod stopami szeleściały suche burzany. Na jasnym księżycowym firmamencie zarysowały się wyloty murowanego akwaduktu z czasów Serwiusza Tuliusza.
Juwentyn, odwróciwszy się, rzekł:
— Ktoś idzie za nami.