Strona:D. M. Mereżkowski - Julian Apostata.pdf/156

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Tymczasem Hortensyusz na uczczenie swego przybycia do Rzymu urządzał dla ludu z niesłychanym przepychem igrzyska w amfiteatrze Flawiusza. Wiecznie zajęty był przejażdżkami i przygotowaniami, otrzymując codziennie ze wszystkich stron świata konie, lwy, niedźwiedzie olbrzymie, psy szkockie (canes scotici), krokodyle, strzelców nieulękłych, zręcznych jeźdźców, komedyantów i doborowych gladyatorów.
Zbliżał się dzień przedstawienia, lwy nie przybywały z Tarentu, gdzie je na ląd wysadzono. Niedźwiedzie przyjechały wychudłe, wygłodzone i bojaźliwe, jak jagnięta.
Hortensyusz z niepokoju stracił sen.
Na dwa dni przed widowiskiem gladyatorowie, niewolnicy sascy, dumni i niestraszeni ludzie, za których ogromną sumę pieniędzy zapłacono, pozaduszali się wzajem nocą w więzieniu, uważając sobie za hańbę służyć za rozrywkę dla ludu rzymskiego.
Na tę wieść niespodziewaną Hortensyusz o mało nie zemdlał. Teraz cała nadzieja polegała na krokodylach, które podniecały zaciekawienie pospólstwa.
— Próbowałeś im dawać świeże mięso prosiąt? — zapytywał senator niewolnika, któremu powierzył dozór nad cennemi zwierzętami.
— Tak jest, ale nie chcą jeść.
— A cielęcinę?
— I cielęciny nie chcą również.
— A chleb pszenny, namoczony w śmietanie?
— Nawet nie powąchały. Odwracają pyski i śpią. Snadź są chore, albo zanadto znużone. Myśmy im nawet otwierali drągami paszczęki i gwałtem wpychali pożywienie — cóż, kiedy wypluwają napowrót!
— Na Jowisza! te wstrętne bydlęta o śmierć mnie przyprawią!.. Trzeba je będzie zaraz pierwszego dnia