Strona:D. M. Mereżkowski - Dekabryści.djvu/395

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Murawiew był prawie nieprzytomny, lecz, jak człowiek głęboko uśpiony, który budzi się z wysiłkiem, zdołał ocknąć się, otworzył oczy i spojrzał w górę. Zobaczył, że Bestużew wisi, poznał go po niskim wzroście.
»Bogu dzięki!« — pomyślał. — Zgłosił się już po niego goniec innego króla i zwiastował mu życie.
O sobie nie pamiętał, nie troszczył się o to, że przyjdzie mu niebawem konać nie drugą już, a trzecią śmiercią. Zamknął znów oczy i skupił się w ostatniem oczekiwaniu.
— Hipolit! mama...
Muzyka nie grała już i nagle z gromadki ludzi, stojących na Troickim placu, podniósł się straszliwy krzyk, jęk przechodzący w wycie. To kobieta jakaś wiła się w ataku wielkiej choroby i znów jak przed chwilą, po całym tłumie przebiegł głuchy jęk i dreszcz grozy. Zdawało się, że za chwilę już ludzie nie wytrzymają i rzucą się na katów, zabiją ich, a szubienicę rozniosą.
— Wieszać! Wieszać! Prędzej! — krzyczał Kutuzow. — Hej! Muzyka.
Zagrała znów kapela, a z jamy dobywano trzech urwanych z powroza. Wciągnięto ich na pomost, bo iść sami nie mogli, wniesiono niemal na rękach. Podsunięto im pod stopy podjętą deskę i wtedy Pestel, który dostawał jej końcami stóp, ożył jeszcze, ciało jego zadrgało. Bestuzew tylko pozostał martwy. On jeden dzięki drobnemu wzrostowi uszedł powtórnej śmierci.
Znów włożono im pętle na szyje i wysunięto deskę. Tym razem powieszono ich jak należy.
Była szósta godzina zrana. Słońce weszło we mgle, jak codzień w owym czasie mętno-czer-