Strona:D. M. Mereżkowski - Dekabryści.djvu/372

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Znużony przyłożył się.
— Byleby nie zasnąć myślał. Powiadają, że skazani na śmierć, śpią zwykle twardo.
Z tą myślą zasnął.
Zbudził go łoskot kroków i stukanie drzwiami w korytarzu. Zerwał się, spojrzał na zegarek; już czwarta. Zaskrzypiały zamki i rygle. Lęk zmroził go całkiem tak jakby go zanurzono z głową w zimnej wodzie. Lecz skoro spojrzał na twarze wchodzących, plac-majora Poduszkina i stróża Trofimowa, lęk błyskawicznie zniknął, jakby go zdjął z siebie i im przekazał. Teraz im straszno, a nie jemu.
— Czy już czas Jegorze Michajłowiczu — spytał Poduszkina.
— Nie, jeszcze dość czasu. Nie przyszedłbym jeszcze, ale tam wciąż naglą, choć i tak nie gotowe.
Rylejew zrozumiał, że szubienice jeszcze nie gotowe. Poduszkin nie patrzył mu w oczy i Trofinow także jakby się wstydzili. Rylejew uczuł wtedy, że i on się wstydzi. Była to wstydliwość śmierci, podobna uczuciu jakiego doświadcza człowiek, którego obnażają zdejmując mu odzienie. Wstyd duszy obnażanej.
Trofimow przyniósł kajdany i aresztancką odzież. Rylejew był dotąd we fraku, tym samym, w którym go aresztowano, i miał na sobie czystą koszulę z ostatniej przesyłki Natalii, podług ruskiego obyczaju, który każe kłaść na umierających czystą bieliznę. Przebrawszy się usiadł za stołem i podczas gdy Trofimow wkładał mu kajdany, pisał list do Natalii. Znowu szło jak z urzędu, lecz nie zważał już na to i nie zmuszał się, ona i tak zrozumie. Jedno tylko wypadło szczerze.