Strona:D. M. Mereżkowski - Dekabryści.djvu/349

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Twarde ma życie dyabelska sztuka — krzyczał ktoś nie swoim głosem.
Dobrawszy się do drzwi, Gebel chciał wyskoczyć, lecz tamci porwali go za włosy, zwalili na ziemię i sami na niego padli. Myśleli, że już z nim koniec, lecz on zebrawszy ostatki sił otrząsnął się i wynosząc dosłownie na własnych plecach, dwóch oficerów Kuźmina i Szczepiłę, wydostał się na dziedziniec.

*

My z bratem byliśmy już także na dziedzińcu, bo wybiliśmy okno i wyskoczyliśmy. Nie rozumiem co się ze mną stało, gdym obaczył okrwawionego, poranionego Gebla i straszne jakby senne twarze moich kolegów. Czasem we śnie widzisz zmorę a właściwie nie widzisz, a czujesz gniotący ciężar na piersiach. Tak było i ze mną. Czułem ciężar gniotący na piersiach a odejść nie mogłem. Brat Maciej uciekł a ja zostałem i porwawszy karabin zacząłem bić kolbą po głobie Gebla. Ten oparł się o ścianę i zakrył twarz rękami, biłem po rękach. Pamiętam tępy stuk kolby o kości rozstawionych palców, pamiętam na jednym z tych palców białym, opuchłym, złoty pierścień z chryzolitem i jak z pod niego bluznęła krew.
Pamiętam żałosne wołanie Gebla: »Święta Maryo, Matko Boża«.
Nie wiem co mi było pobudką. Być może żal mi było poranionego i chciałem go dobić, lecz razy były słabe, senne, czułem dobrze, że tak się nie zabija i że temu końca nie będzie.
— Przestańcie Sergiuszu Iwanowiczu! Co robicie? Przestańcie! — zawołał ktoś i odciągnął mnie przemocą.