Strona:D. M. Mereżkowski - Dekabryści.djvu/348

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

sztuje nas z polecenia wyższej władzy. Oddaliśmy mu szpady, radzi nawet, że wszystko skończy się bez daremnych ofiar, poczem zaprosiliśmy go na herbatę.
Zanim wypiliśmy herbatę, zaczęło świtać i do chaty weszło czterech oficerów z mojego batalionu. Byli to: Koźmin, Sołowiew, Suchinow i Szczepiło, wszyscy członkowie tajnego związku, przybyli tu umyślnie z Wasilkowa, aby mnie odbić. Gebel wyszedł na ich spotkanie do sieni i zaczął im wymyślać za samowolne opuszczenie pułku, gdzie byli komendantami rot. Wszczęła się zwada, głosy podnosiły się coraz bardziej, wreszcie ktoś krzyknął:
— Zabić podleca!
Wszyscy czterej rzucili się na Gebla, a wydarłszy karabiny szyldwachom, bić go poczęli kolbami i kłuć bagnetami, gdzie który trafił, w piersi, w brzuch, w ręce, w nogi, w plecy, w głowę. Ogromnego wzrostu, atletycznej budowy, Gebel tak był zalękniony, że się wcale nie bronił, a tylko pokrzykiwał żałośnie:
— Och! święta Maryo! Matko Boża!
Gustaw Iwanowicz Gebel, z urodzenia Polak, uważał się jednak za Rosyanina i nigdy po polsku nie mówił, a tu naraz przypomniały mu się słowa polskiego pacierza. Żołnierze z warty, przeważnie młodzi rekruci, nie kwapili się w obronie swego komendanta. Wogóle podwładni żołnierze nienawidzili Gebla, za pałki i rózgi, któremi ich sowicie raczył i nazywali go zwierzem. Oficerowie bili go wciąż, lecz nie mogli zabić. Sień była ciasna i ciemna; skutkiem tego razy padały na ślepo. Zresztą w uniesieniu plątali się i potykali, bili bez rozmysłu, jak w szaleństwie pijanem lub przez sen.