Strona:D. M. Mereżkowski - Dekabryści.djvu/295

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

paczkę tytoniu, z wykwintną cygarnicą z perłowej masy.
— Może chcecie zapalić?
— Dziękuję uprzejmie nie palę.
— A czyż to nie wasze?
— Nie, nie moje.
— Proszę darować — rzekł Trusow z uśmiechem od którego twarz jego stała się jeszcze bezczelniejsza.
»Kuszenie tytoniem jak wpierw kuszenie ciałem i krwią Chrystusa« — pomyślał Golicyn z oburzeniem.
Skoro ściemniło się przy słabem świetle nocnej lampki, karakony wypełzły rojnie i sunęły z szelestem po ścianie, przerywając ciszę chrobotem swych łap. Przes górną część okna, niezamazaną wapnem widać było wąski pas ciemnego nieba i mruganie jedynej gwiazdki.
Golicyn myślał o Marynce, lecz nie chcąc się rozstrajać, zmuszał się więc do innych myśli i postanowił dać znak Oboleńskiemu. Przysiadł na tapczanie i zastukał palcem w ścianę, przyłożył ucho, lecz nie było odpowiedzi. Ściana była gruba stuk palcem nie wystarczał. Zmienił więc system i zastukał śrubką od kajdan, na co w odpowiedzi usłyszał podobne stukanie. Ucieszył się tak, że zapomniał o stróżach więziennych i grzmotnął mocno w ścianę, lecz na skutek tego wpadł do celi gefreiter Niczyporenko, z rozpitą, rozczarwienioną gębą.
— Ty co wyprawiasz sukin-syn, do worka chcesz?
— Do jakiego worka? — zapytał Golicyn nie tyle obrażony, co zadziwiony formą połajanki.
— Jak wsadzą, to sam zobaczysz — warknął gefrejter odchodząc, takim tonem, że Golicyn