Strona:D. M. Mereżkowski - Dekabryści.djvu/294

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Niepodobało się i to Golicynowi, że się Mysłowski narzuca z grzecznościami, za które on niema czem płacić.
— Pan Frindin kazał jeszcze powiedzieć, że księżna Marya Golicyn pozdrawia was i kazała wam powiedzieć, że ufa mocno w Bogu, a i was o to samo prosi. Pisać sama jeszcze nie może, bo teraz srogie obostrzenia, ale potem będzie mogła przezemnie — dodał szeptem prawie, oglądając się na drzwi. — Wszystko się ułoży wasza światłość, i w kazamatach ludzie żyją, tylko się nie gryźcie i nie upadajcie na duchu.
Odchodząc, podniósł rękę jakby go chciał błogosławić, lecz rozmyślił się i uściskał go tylko, potem wyszedł.
Golicyn już teraz prawie całkiem uwierzył, że nie czeka go ani męka, ani śmierć, i cieszył się; nie była to jednak już owa wczorajsza nadobłoczna radość, »w paszczy zwierza jak u Pana Boga za pazuchą«, coś zepsuło się niby zmętniało w tej radości. Zrozumiał, że są rzeczy gorsze od męki i śmierci. Choćby nawet ojciec Piotr był istotnie przedobrym, cudownie prostym popem, to dla niego Golicyna może się stać niebezpieczniejszym od wszystkich szpiegów i szpiclów.
Fajerwerker Szykajew, przyniósł obiad, kwaśny żur z kaszą. Kasza ta omaszczana była olejem, który tak szkaradnie cuchnął, że Golicyn włożywszy do ust strawę, nie mógł jej przełknąć i wypluł. Nie dano mu noża ani widelca, a tylko łyżkę drewnianą.
»Nic ostrego zapewne, abym się nie zarżnął« — pomyślał.
Po obiedzie, plac-adyutant Trusow, młody człowiek, z czerwoną bezczelną twarzą, przyniósł mu