Strona:D. M. Mereżkowski - Dekabryści.djvu/272

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Che! cha! Patrzcie jaki spostrzegawczy — rozśmiał się Benkendorf.
— Nie gniewajcie się! na miłość Boga, nie gniewajcie się... ja nie to chciałem... z początku o czem innem, a potem mi jakoś przyszło. Okropnie mi się chce mówić, pozwólcie mi się wygadać, wasza wielmożność.
— Mówcie! tylko spokojnie, bo wam znów będzie gorzej.
— Nie! dobrze, teraz wszystko dobrze. Teraz wszystko powiem. Pierwej myślałem, że trzeba się wystrzegać. A teraz myślę kogo się tu strzedz? Anioła? Cesarz to anioł, nie człowiek, sam teraz widzę i wy także; przed takimi aniołami niema co się ukrywać. Prócz dobra nic od was spodziewać się nie można. Wszystkiego się dowiecie, wszystko powiem, do samego źródła wszystko pokażę, aż zakipi. I zrobię tak, bo mi to przyjemnie, z całem zadowoleniem. Już ja się postaram, wasza wielmożność, sami zobaczycie wszystko systematycznie doniosę, pułk po pułku wam rozkroję, nawet takich po imienin nazwę, o którychbyście się nigdy nie dowiedzieli. Ale gdzie on? Ja jemu samemu chcę, dlaczego tu go niema? Ja jemu tylko chcę.
— Najpierw mnie, potem jemu — podsunął Benkendorf.
— Nie! Najpierw jemu, temu aniołowi; ja chcę do niego; czemu mnie nie puszczacie? Ja muszę do niego.
Porwał się z kanapy, jakby chciał biedź, uniósł się nawpół i Golicyn teraz dopiero zobaczył wyraźnie twarz jego jak przedtem Rylejewa. On to był? młody kniaź Odojewski.
Poznawszy Odojewskiego, Golicyn zachnął się i osunął na krzeszło; zakrył twarz rękoma, nie