Strona:D. M. Mereżkowski - Dekabryści.djvu/269

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

formy tylko, żeby mieć czyste sumienie. Nie rozgniewał się. Po całomiesięcznych ćwiczeniach doszedł już do tego, że na nikogo i na nic nie gniewał się w czasie przesłuchiwania. Lecz dokuczyło mu już to wszystko, radby był skończyć.
— No, dość już mielenia głupstw — krzyknął cesarz z nagłem grubjaństwem — odpowiadajcie jak należy.
— Mówiłem już jego wielmożności jenerałowi Lewaszewowi, że dałem...
— Co mi tu wyjeżdżacie z waszym jenerałem, z waszem szubrawem słowem — krzyknął cesarz.
»Tamten pisze jak szewc, a ten łaje jak szewc« — pomyślał Golicyn.
— Nie chcecie więc mówić? Nie chcecie, ostatni raz was pytam, nie chcecie?
Golicyn milczał.
Twarz cesarza zmieniła się w oka mgnieniu, opadła z niej maska, ustępując miejsca nowej. Twarz jego stała się groźna, blada jak z marmuru wykuta; Apollo Belwederski, miażdżący Tyfona. Odstąpił na krok, wyciągnął rękę i krzyknął:
— Zakuć go tak, żeby i drgnąć nie mógł.
W tej chwili wszedł Benkendorf, cesarz odwrócił się ku niemu i na wdział nową maskę.
»Biedny mały, biedny Niks, votre katorżnik du palais d’hiver«.
Benkendorf szepnął coś Mikołajowi na ucho, a ten, nie patrząc już na Golicyna, jakby zapomniał o nim wyszedł z sali.
— Raczcie tu zaczekać — przemówił znów Lewaszew, wskazując krzesło za parawanem.
Golicyn usiadł, spokojny już i ucieszony.
»No i dobrze, wszystko dobrze« — powtarzał w duchu. — Skąd ochota być męczennikiem za