Strona:D. M. Mereżkowski - Dekabryści.djvu/260

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tał, cicho na palcach do maminej sypialni! A on zasnął mocno, słodko i głupio, czując, że głupio jest spać w taką noc.
A następnego wieczora aresztowano go. Szulgin, który przyjechał z feldjegrem i czterema konwojowymi, wyprowadził aresztanta do sieni. Marynka wybiegła za nim i ledwie zdążyła, objąć go, przeżegnać i szepnąć na ucho:
— O mnie się nie bój, myśl tylko o sobie, niech cię Matka przeczysta broni.
A gdy już schodził po schodach, przegięła się przez poręcz i spojrzała na niego, a we wzroku jej nie było ani strachu, ani żałości, tylko bezgraniczna miłość. Do czegoś podobne były te oczy, wciąż myślał, lecz nie mógł sobie uprzytomnić.
Znudziło mu się wreszcie patrzeć na ścianę, odwracał się do stołu i oparty na łokciach zadrzemał.
— Marynko, mateczko! — powtarzał, usypiając, tak samo jak w czasie choroby i zdało mu się, że ona go bierze na ręce, huśta i kołysze.
Obudził się od brzęku szabel i dwonienia ostróg, myślał, że spał długo, choć trwało to zaledwie dziesięć minut, była dziewiąta godzina wieczorem.
— Zaprowadzić aresztanta do cesarza — zabrzmiał czyjś rozkaz.
Okrążyli go konwojowi i powiedli nieskończenie długim korytarzem i schodami. Przeszli następnie szereg sal, obwieszonych obrazami; Golicyn poznał, że znajduje się w Ermitażu. W największej sali gorzało tak wiele świec, że zadał sobie pytanie:
— Cóż to? Bal?