Strona:D. M. Mereżkowski - Dekabryści.djvu/259

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Golicyn podniósł rękę i oglądał czerwone pręgi, ślady powrozu. — I to dobrze — pomyślał.
Myśl jego pobiegła do Marynki. Ona już nie Marynka, a księżna Marya Golicyna. Rozradowała go ta świadomość. Sam jeszcze nie rozumiał, jak się to wszystko stało.
— Jutro nasz ślub! — oświadczyła mu pewnego wieczora.
Dziwił się, że tak prędko i prosił, aby poczekać, lecz ona o niczem słyszeć nie chciała, postanowiła że jutro i tak się stało. Wszystko już dawno obmyśliła i przygotowała z pomocą Fomy Fomicza w sekrecie przed mamą i nawet przed narzeczonym. Nawet nikt ze służby nie wiedział prócz starego stróża, Ananyasza Wasylicza. Babunia leżała chora, a Nina Lwowna, pojechała rankiem jeszcze na drugi koniec miasta, do jakiejś dawnej przyjaciółki. Staruszek kapelan inwalidzki, z Siemienowskich koszar, niegdyś kolega pułkowy Fomy Fomicza, Ojciec Stafiej, mistrz w kojarzeniu związków małżeńskich w wyjątkowych warunkach, dał im ślub w domowej kaplicy w domu babuni.
Golicyn uległ posłusznie, lecz nic nie rozumiał. W czasie ślubu sterczał, jakby kij połknął — żartował Foma Fomicz. W małej domowej kapliczce, duszno było od świec i kadzideł, głowa mu krążyła i bał się, że osłabnie.
Znużony położył się wcześnie i zasnął głęboko. Gdy tak spał, Marynka weszła cichutko na palcach i obudziła go pocałunkiem. Nigdy jeszcze tak nie całowała, czuł, że w pocałunku tym oddawała mu duszę.
— Teraz wszystko dobrze! rozumiesz! — szepnęła mu na ucho, i wybiegła, zanim się opamię-