Strona:D. M. Mereżkowski - Dekabryści.djvu/257

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Coś przeszyło serce jego jak grotem, tak że osunął się na klęczki.
— Rodzona ty moja, rodzona! — powtarzał, jakby w tem jednem słowie mieściło się wszystko, co czuł dla niej i pochylił głowę do jej stóp i całował je. Jak na krańcach stykają się niebo i ziemia, tak one dwie razem ziemska i niebieska Marya i Zofia, a w nich jedna jedyna.
Czuł w tej chwili, że się już niczego nie zlęknie, kajdan, tortur, ni śmierci; wiedział, że ona odgrodzi go od wszystkiego, ściana niewzruszona, wieczysta orędowniczka, radość niewyczerpana. A choćby go i w piekło zesłali, to ona i tam zajdzie do niego w otchłań ciemności, a ciemność obróci się w światło i »nasienie niewiasty zetrze głowę węża«.


Siódmego stycznia, w pierwszym dniu dozwolonym, Golicyn wziął ślub z Marynką, a następnego dnia został aresztowany.


ROZDZIAŁ VI.

»Dobrze, wszystko jest dobrze« — myślał Golicyn, patrząc na brudną zieloną ścianę.
Długa, wąska, ciemna, bez okien izba, coś w rodzaju komórki z nawisłym pułapem, oświecona tylko oszklonemi drzwiami, wychodzącemi na korytarz. Był to odwach, tak zwana Hauptwacha w zimowym pałacu, na parterze. U drzwi na korytarzu stało czterech wartowników, którzy zaglądali wciąż przez szyby, to samo robili i przechodnie. Golicynowi tak dokuczyło to zaglądanie, że odwrócił się plecami do drzwi i patrzył w ścianę.