Strona:D. M. Mereżkowski - Dekabryści.djvu/245

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie Küchla, nie chcę; i zresztą jakże tu choremu człowiekowi włóczyć się po mrozie.
— No! jak uważasz, ale jeszcze się zastanów, pomyśl; ja jeszcze raz zajdę.
— Owszem zajdź, pomyślę jeszcze — odrzekł Golicyn, byle się go tylko pozbyć, a w duszy jego powstała zła myśl. »Niemiec i dlatego ucieka«, lecz stłumił ją natychmiast i pożegnał się z Küchlą, równie serdecznie, jak go był powitał.
Po odejściu gościa, Golicyn zamyślił się, nie o ucieczce, bo o tem nigdy nie myślał na seryo, lecz o tem, co będzie, skoro go zaaresztują. Nie zastanowił się jeszcze dotąd nigdy poważnie nad takim obrotem rzeczy, nie zaglądał w przyszłość i żył z dnia na dzień, jakby ukołysany w kolebce, jaką był dla niego ten żółty wesoły pokój. Zdawało mu się niby, że świat kończy się za wrotami starego ogrodu, oprószonego śniegiem i czepiał się sam niedorzecznej nadziei, że go nie znajdą. Stary dom, wierny druh, dobra kryjówka, jakbyś wpadł na dno morskie, nie znajdą, nie odszukają. Przyczai się tu, przeczeka, a potem odjedzie z Marynką, do Czeremuszek, lub jeszcze dalej na kraj świata, ożeni się z nią, poszle do dyabła politykę i będzie poprostu szczęśliwy.
Dopiero po wizycie Küchli, zrozumiał, że uwięziony będzie na pewno i pomyślał, co się stanie z Marynką. Przypomniała mu się rozmowa, jaką miał z Niną Lwowną. Czterdziestoletnia matka Marynki, wychowanka instytutu, kształcona pod wpływem sentymentalnych romansów pani de Susa, i Genlis, naiwną była w życiowych sprawach i niepraktyczną, jak dziecko. Dowiedziawszy się od Trudina o wykupie Czeremuszek i widząc zabiegi Golicyna o względy Marynki, ucieszyła się bardzo,