Strona:D. M. Mereżkowski - Dekabryści.djvu/242

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dni po pierwszem ocknięciu się z maligny, wstawał już z łóżka i chodził trochę po pokoju.
Dnia pewnego stróż babuni, Ananiasz Wasilicz, doniósł Fomie Fomiczowi, że człowiek jakiś pyta się o księcia, a nie chce powiedzieć swego nazwiska.
— A na co wygląda?
— Bóg jego wie — odparł stróż — chłop nie chłop, pan nie pan, dziwnie jakoś ubrany.
— Pewnie szpieg — pomyślał Fomicz i rzekł do stróża:
— Przegnaj go na cztery wiatry.
— Jużem go gnał, ale on iść nie chce. Koniecznie powiada, dla ważnego interesu samego księcia muszę się z nim zobaczyc.
Foma Fomicz sam zeszedł do sieni i zobaczył młodego człowieka, wysokiego, bladego, chudego, z czarną, klinowatą bródką, ubranego w kożuch niepokryty, osmolony kaszkiet i ciepłe »walonki«. Wyglądał na subjekta sklepowego lub agenta-dostawcę.
— Książę chory jest i nie może się z tobą widzieć — rzekł nieufnie staruszek, który też odgadnąć nie mógł, czy ma do czynienia z panem czy z chłopem. — A ty sam kto taki?
— Koniecznie muszę się widzieć, koniecznie — powtórzył młody człowiek, nie wymieniając swego nazwiska.
— No! idź z Bogiem, bracie — rozsierdził się Foma Fomicz i próbował się go pozbyć, lecz tamten iść nie chciał.
— To proszę, oddajcie księciu tę karteczkę, a ja poczekam. Nie jestem wcale tym, za kogo mnie macie, a całkiem przeciwnie — rzekł, uśmiechając się tak, że mu Foma Fomicz uwierzył i wziął kartkę by ją zanieść Golicynowi.