Strona:D. M. Mereżkowski - Dekabryści.djvu/223

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

»Nieliczne gromadki przechodniów okrążyły czworobok, krzycząć Ura! Wojska prosiły o pozwolenie atakowania, by jednem uderzeniem unicestwić bunt, lecz monarcha imperator, litując się nad szaleńcami, oszczędzał ich i dopiero pod wieczór zdecydował się wreszcie, zadając gwałt sercu, użyć siły dla stłumienia zamieszek. Wyjechały armaty i w ciągu paru minut oczyściły plac kilku wystrzałami. Taki był przebieg wczorajszych wypadków, bez wątpienia smutnych, lecz skoro się uwzględni, że buntownicy przestali cztery godziny na placu, nie znajdując posłuchu, prócz u kilku pijanych żołnierzy i kilku ludzi z miejskiego motłochu, również pijanych, i że ze wszystkich gwardyjskich pułków zaledwie dwie roty dały się wciągnąć, to przyznać trzeba, że w okolicznościach tych znaleść można raczej wiele pocieszających odznak, gdyż ogromna większość wojsk wyszła z tej próby zwycięsko, składając dowód niezachwianej wierności i całkowitego oddania dla najdostojniejszej osoby panującego nam prawowitego monarchy. Sąd ustawowy rozpocznie się niebawem nad występnymi uczestnikami zaburzeń, które zostały już całkowicie ukrócone. W mieście panuje spokój«.
— Czy naprawdę jest w mieście spokój? — spytał Fomy Fomicza Golicyn.
— Cicho jest, to prawda, lecz od takiej ciszy człowiek nie ozdrowieje — odparł staruszek, kiwając głową. — Miasto jakby wymarło i tylko migają kibitki z aresztantami, pod konwojem żandarmów. Wciąż nowych i nowych wiozą i końca temu niema. Dojdzie się tego, że jedna połowa rodu ludzkiego obróci do w więźniów, a druga