Strona:D. M. Mereżkowski - Dekabryści.djvu/216

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mne oczy zdawały się jeszcze większe i ciemniejsze.
— Miła, rodzona miła! — wyszeptał i podnieść się starał ku niej.
Oczy ich spotkały się; Marynka zrozumiała czego chce i położyła mu na ustach dłoń, jak płatki kwiatu rozgrzane od słońca.
— Czas już podać lekarstwo, Maryo Pawłowna — przemówił Foma Fomicz.
Maryuka nalała pełną łyżkę mikstury i napoiła go. Było to kwaśne i pachło migdałami i ananasem.
— Jeszcze! — poprosił Golicyn.
— Nie można więcej; chcecie pić?
— Nie, spać.
— Poczekajcie, głowa za nisko.
Jedną ręką objęła go pod ramieniem i podniosła z nieoczekiwaną siłą i zręcznością, drugą poprawiała poduszki. Gdy podnosiła go, oparty twarzą o jej ramię, wyczuwał przez stanik jędrny miękkość dziewiczej piersi.
— Czy tak dobrze? — spytała, ułożywszy mu głowę na poduszkach.
— Dobrze, Marynko... Mateńko...
Sam nie wiedział czy powiedział to umyślnie, czy mimowoli, lecz gdy ona uśmiechnęła się, a oczy ich spotkały się powtórnie, powtórzył jeszcze dwukrotnie:
— Mateńko! Marynko!
Chciał coś jeszcze dodać, lecz spłynęły na niego, jak gdyby ciemne fale; czuł tylko, że ona całuje go w czoło. Przeżegnała go następnie szepcząc:
— Spij rodzony mój! śpij z Bogiem!
Zamknął oczy z uśmiechem i zdawało mu się, że ona go buja, huśta, kołysze.